Kostenlos

Krajobrazy

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

– Opuścić muszę ten gaj, skoro w nim takie słowa brzmieć mają.

– Nie odchodź, najpiękniejsza z róż tu kwitnących; jeśli tego wymagasz, będę tak milczał jak ten cyprys, który chłodną kiść na spieczonej głowie mi położył.

(Wietrzyki, jak gdyby strwożone, zaczęły przelatywać od mężczyzny do kobiety, siadać na ich wargach i oczach, krążyć około ich piersi i szeptać coś do uszu tajemnym szmerem).

– Prośba twoja oplotła mi serce jak bluszcz urnę i zatrzymuje mnie na miejscu.

– Niech życie tę szlachetną urnę, jeżeli jeszcze pusta, za taką dobroć napełni najczystszą i najsłodszą miłością. Pewnie o tem marzyłaś, gdym cię spłoszył…

– Uczucia moje jeszcze nie splatają się w wianki i nie płoną gromnicami dla żadnego obrazu.

– A wyglądałaś tak, jak gdyby przed chwilą ktoś cię oczarowaną opuścił…

– Książe tędy przejeżdżał i pozdrowił mnie łaskawie kilkoma wyrazami.

– Zapewne poluje w tej okolicy na urodziwe łanie i ciebie mu wytropiono. Nie poczułaś po jego odjeździe bólu od celnej strzały?

– Nie obrażaj go bez potrzeby, on jest ojcem narodu.

– I chce pomnożyć swoje dzieci, więc szuka pięknych matek.

– Żegnam cię, wędrowcze, idź dalej i pytaj ludzi, a oni ci zdejmą z języka to bluźnierstwo.

– Właśnie pytałem ich i oni mi je na język włożyli. Wasz książe ogarami szczuje mężczyzn, a wyżłami tropi kobiety; za pieniądze odebrane mężom kupuje kosztowne podarki ich żonom. Jest on właśnie kochankiem swego narodu.

– Taką ci prawdę istotnie w uszy włożono?

– A gdzież bym ją, obcy między wami, znalazł?

– Boleśnie słyszeć, jeszcze boleśniej wierzyć… Układny i strojny pan, który księciu towarzyszył, szepnął mi o nim, że teraz naszą okolicę szczególnemi dobrodziejstwami obsieje.

– Bądź pewną, że znaczną część ich plonu ten dworak zbierze.

– Któż on jest?

– Jeden z łowczych waszego księcia, a może pies ulubiony.

– Za nimi pośpieszał liczny orszak, który śpiewał z zapałem pieśń sławiącą księcia. W przejeździe kilku wesołych młodzieńców uczciło mnie grzecznem powitaniem, tylko jakiś śród nich stary satyr zabawił się rubasznie moim rumieńcem. „Przedziwny owocu natury – zawołał – pozwól, ażeby cię zerwała godna ręka. Książe ma dosyć dla swych biesiad i choć cię dojrzał, zapomni; ale ja uboższy od niego pamiętać będę, w bogactwo cię oprawię, zbytkiem otoczę”… Aż krzyknęłam. Odjechał prostak, przesyłając mi ręką czułości…

– Rzetelny człowiek, on ci na mowę prozy przełożył poezyę nikczemności. Przywykł obnażać swe żądze, płatać ofiary żywcem, jak ryby dla wydobycia z nich ikry, parskać śmiechem wobec wszelkiej cnoty, karmić samolubstwo aż do zatycia, krople krwi cudzej skamieniać na korale, a łzy na brylanty swych pierścionków – więc przemówił prosto i dlatego wydał ci się tak szpetnym. Jest to rekin morza społecznego.

– I mnie już napastowały nieraz złe przeczucia, ale je zawsze rozpędzał spowiednik.

– Czy to klecha z waszej wioski? Spotkałem go odmawiającego pacierze za pomyślność poczciwych ludzi, którzy mu napchali kieszenie, sięgające do kostek. Zbyt czuje sytość własną, ażeby mógł zrozumieć głód cudzy. Im więksi zaś grzesznicy, tem sowitszą płacą mu daninę za wstawiennictwo do nieba. Oni są jego najcenniejszym inwentarzem. Owca goła i chuda mało warta; od wieków strzyżone bywają zwykle tłuste i obrosłe wełną.

– Opowiadano mi bajkę, że w innych krajach, zimniejszych, język sztywnieje, wargi martwieją, gdy przez nie przejdzie szczery głos duszy; że między ludźmi uwijają się przeróżne twory, które tamują wylew słów swobodny; tam niedoświadczeni, nierozumni, naiwni muszą być szczęśliwsi, tam i mnie, stojącej nad brzegiem życia i niepływającej po jego głębiach, byłoby lepiej, tam nikt nie okryłby świata przed moim wzrokiem ciemną zasłoną. Przelatujesz koło mnie jak tuman duszącego kurzu… Bądź zdrów i nie wracaj tą samą drogą.

(Motyle i ptaszki powietrzne w gęstych stadkach zaczęły przelatywać między mówiącymi, których twarze rozrzewniła jakaś ku sobie tęsknota).

– Przebacz – rzekł mężczyzna – a niech na tem miejscu, na którem spocząłem, nie zostanie złe o mnie wspomnienie.

– Odchodzisz smutny, więc zabierz na drogę ten kwiatek, który cię rozweselać będzie, a gdy uschnie, oberwij jego płatki i połóż na zrębie skały: wiatr je stamtąd weźmie, gdy będzie biegł w tę stronę i do mnie przyniesie.

– Bodajby w koronie twego szczęścia więcej listków wykwitło i nigdy żaden nie usechł. Ujrzawszy cię, nie przypuszczałem, że jak fala morska o brzeg uderzę i słoną wodą cię obryzgam. Mniemałem raczej, że oziębłe serce przy promieniach twej cudownej postaci ogrzeje i do mocniejszych drgnień pobudzę. Biło ono dotąd, ale tyle tylko, ile dla podtrzymania życia pracować potrzebowało. Gdy znużone jednostajnym ruchem omdlewało, orzeźwiała je nadzieja, że kiedyś iskra do niego wpadnie i płomień miłości roznieci. Oddalam się z tą iskrą, którą tęsknota będzie rozdmuchwiwać a rozpacz gasić. W mgławicy marzeń moich zaświeciłaś jako gwiazda, choć mi cię chmury przesłonią, ja wzroku zwracać ku tobie nie przestanę.

– Pozostań jeszcze chwilę, niech oprzytomnieję, bo odurzona dusza moja pobiegłaby z płaczem za tobą. Nie umiem już mówić przystojnie, nie władam myślą, ogarnia mnie półsen rozkoszny, czary padają mi na zmysły. Albo uciekaj, uciekaj coprędzej!

(Wietrzyki obwiały łagodnie czoło opartej o palmę kobiety).

– Już odejść nie mogę, chociaż ty mi rozkazujesz. Po jednej stronie mojego serca stanęła twoja wola, po drugiej – uroki, ono korzy się przed obiema temi mocami, ale wtedy dopiero ulegnie pierwszej, gdy odejmiesz ostatnią. Jeśli tego żądasz, pobiegnę jak wicher i oblatywać będę naokoło ziemię, omijając tylko ten gaj, w którym kwiaty z piękności twojej wzory dla swych strojów biorą; przyrosnę daleko do wielkiego dębu, któremu najwścieklejsza burza gałęzi odłamać nie zdoła; ale zgaś wprzód promienie twych oczu, sinym gniewem powlecz wargi, przesłoń twarz gęstą chmurką, niech cię widzieć przestanę, niech nawet twego głosu nie słyszę, tylko życzenie myślą odgaduję.