Kostenlos

Krajobrazy

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

(W tej chwili jakiś szum nagły ogarnął rozmawiającą parę – to niewidzialne, lodowate twory zaczęły koło niej krążyć skwapliwie. Przypłynął wieloryb, kilka rekinów, pił i ryb drobniejszych – wszystkie w ożywieniu i gniewie, niemal dotykając płetwami i ogonami ust mężczyzny).

Obejrzał się niespokojnie, a choć nie spostrzegł niczego, zamilkł.

– Mowa pańska – rzekła ona – jest jak ścieżka, niknąca za stopami i prowadząca do przepaści, w którą trzeba się rzucić, ażeby znaleźć ukojenie.

– To też przerwałem ją.

– Dobrze pan zrobiłeś – za zimno na takie słowa, które wpadają w duszę jak kulki gradu.

– Ciepło krwi ludzi północnych ogrzewa zaledwie ich samych, dla innych już nie wystarcza. Czy pani sądzisz, że twój umysł lub twoje serce posiada temperaturę wyższą?

– Zdaje mi się.

– Przez sferę zimy przelatują rzeczywiście czasem rozpalone meteory, ale szybko gasną i ziębną. Pani widocznie nie rozmyślałaś nad ludźmi w futrach i wełnie. To jest rasa osobna, całkiem odmienna od istot, odziewających się promieniami słońca i ciepłym wiatrem.

– Rzeczywiście? Mnie się zdaje, że ludzie północni, przeniesieni na południe…

– Ziajać będą jak białe niedźwiedzie w sadzawkach ogrodów zoologicznych, albo marnieć jak sosny. Eskimo, zaszyty przez całe życie w skórę zwierząt morskich, niechętnie się rozstaje z nią i ze swoją chatą śnieżną, ogrzewaną kagankiem tłuszczu wielorybiego. A jego dusza podobna do ciała, również zaszyta w kożuch, również przyzwyczajona do lepianki ze śniegu, również poprzestaje na cieple tlejącego tranu i znosi długotrwałe noce. Nasze kożuchy są lżejsze a wymagania większe, ale pokrewieństwo z eskimem niezbyt oddalone. Jak ciało osłonięte skórą i szerścią zwierzęcą, tak dusza przesądami – ukazuje zaledwie swoją twarz. Grek był nagi i szczery, my ubrani i obłudni. W czem on widział piękno, w tem my widzimy bezwstyd; co on rzeźbił w marmurze, to my chowamy w szczelnie zamkniętych futerałach ubrania; co on głośno opiewał, to my szepczemy sobie poufnie do uszu. On był człowiekiem całym, my ułamkami ludzkimi, on był genialnym, my jesteśmy tylko przyzwoici. Pani, lepsza od tysiąca innych, niewątpliwie osłoniłabyś sobie rumieńcem i tę cząstkę widzialnego ciała – twarz swoją, gdybym wspomniał…

– Pozostań pan w zwyczajach północy…

(Szum się ponowił, a niedostrzegalne istoty rozpoczęły około mężczyzny swój wir gwałtowny).

– Przepraszam.

– Ale nie milcz pan – rzekła ona – my możemy sobie dużo powiedzieć, nie zdejmując futer i wełny.

– Wątpię. Alboż my po tej drodze idziemy sami? Bynajmniej. Za nami suną się niewidzialne a ciągle obecne szeregi duchów opiekuńczych z księgami ustaw, z łańcuchami zwyczajów i pętami przesądów. Wszystko to nas strzeże, krępuje, ściska, w chwilach szczerości na usta palce kładzie i ucisza. Przed tym dozorczym orszakiem nigdzie dwoje ludzi schronić się nie może, czasem tylko ucieknie przed nim jednostka, gdy zostanie sama ze swoją myślą. Człowiek północny jest podobny albo do głuchoniemego, rozmawiającego migami, albo do krętogłowa: musi ustawicznie oglądać się, czy go ktoś nie podsłuchuje i za śmiałość nie ukarze. Ludzie zaś najrozumniejsi, najuczciwsi, najpiękniejsi są wtedy, kiedy porozumiewają się z sobą, jako ludzie, a nie jako politycy, obywatele, mężowie i żony, słowem, istoty osadzone w pewnych miejscach i w pewnych stosunkach. Wówczas zawsze myślą albo o tem, jakby się wyzyskać, albo jakby się przeciw wyzyskowi ubezpieczyć.

– O czemże pan myślisz, rozmawiając ze mną?

– O tych aniołach stróżach, które czuwają nad naszem wzajemnem bezpieczeństwem. Dzięki im mówisz pani do mnie, jak spłoszona łania do szeleszczącego krzaka, za którym domyśla się tygrysa. Nie idziesz ze mną szerokim gościńcem szczerości, ale wąską ścieżką obłudy, zwiniętą po brzegu krawędzi, wzniesionej nad przepaścią, w którą każdy sęp może nas strącić uderzeniem skrzydeł. Gdy na jedną szalę kładziesz swoje słowa, na drugiej siadają widma, które ją przeważają. Spostrzegłszy je, lękasz się o mnie i o siebie. Rozmawiamy z sobą jak dwie trwogi, a nie jak dwie śmiałości. Tak, tak! Ludzie północy mają daleko mniej praw, niż obowiązków.

– Z taką tęsknotą oczekiwałam pana, a z takim smutkiem słucham…

– Z tęsknotą? Tyle nie obiecywałem sobie, mogłem tylko pragnąć.

– Gdybym nie wierzyła, że pan tego spodziewałeś się, byłabym w wyznaniu mojem wstrzemięźliwszą.

– Nawet w tej chwili przypuszczam, że pani chcesz słodyczami i cackami ubrać dla mnie wigilijną choinkę, którą po skończonej zabawie się wyrzuca.

– Jeszcze wcześniej przestałam być zalotną, niż stroić choinki, domysł więc pański jest tak spóźniony, że aż nie dotkliwy. Rozśmieszyłby mnie, gdyby mnie cośkolwiek w tej sprawie rozśmieszyć mogło.

– Dziękuję pani za tę naganę, z której wystrzela promień nadziei, jedyny, jaki ciemności mojego życia przenika. Migał on przede mną wielokrotnie i gasł natychmiast, skoro tylko chciałem na nim zawiesić szczęściem drgające ręce.

– Uważasz pan, jaki chłodny wiatr się zerwał. Wracajmy…

(Istotnie chwiał się szum niespokojnego ruchu niewidzialnych tworów, które zbiegły się i uwijały gromadą).

– Wracajmy – powtórzył mężczyzna posępnie. Czy według pani zaszliśmy już zbyt daleko?

– Ach, gdybyś pan znał głębokość mojego cierpienia! Słów w piersi utrzymać nie mogę, a chwytałabym każde, skoro mi z ust wybiegną.

– Czemu pani odmawiasz im swobody? Czemu daremnie więzisz uczucia niewinne i do niewoli nie stworzone? Gwałt zadany swojej duszy nie jest okrucieństwem mniejszem, niż cudzej. Zrzućmy oboje te lodowate maski, które nam na twarzach ciągle topnieją i krzepną, powiedzmy otwarcie, że…