Kostenlos

Karl Krug

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

– Nie trzeba było ich puszczać.

– Nie trzeba było wyciągać.

– Cicho podły kartoflarzu – odburknął się Czapla – ja z cudzych kieszeni nie wyciągam!

– Gniewać się nie ma o co, po bruderski dal, po bruderski żądam – uspokajał zakłopotany Krug.

Mimo widocznego niebezpieczeństwa z zuchwałym przeciwnikiem, nie zrzekł on się myśli wydobycia od niego swej należności. Walka o pieniądz była jedyną, w której zajęczego serca Krug mógł się stać lwem i nie ustąpić przed najgroźniejszą mocą. Przekładając zawsze zgodę nad kłótnię, i tym razem spór zawiesił; ale widocznem było, że go znowu kiedyś daleko energiczniej podejmie i do końca doprowadzi. Po kilkudniowym namyśle postanowił jeszcze ostatecznie dłużnika nacisnąć groźbą procesu.

– Słuchajcie wy – rzekł do niego – dla czego nie chcecie mnie dobrowolnie oddać moje cztery ruble?

– Oszalałeś – krzyknął Czapla. Masz kwit, świadków, żem pożyczył?

Krug należał do ludzi, których każdy nowy grom obezwładnia. Chociaż więc był zdecydowany na krok najśmielszy, usłyszawszy te niespodziewane słowa, zdrętwiał i ogłuszony odszedł. W tej chwili zbliżył się do Czapli jeden z miejscowych robotników i szepnął:

– Potrzymajcie niemca. Wiecie, że ich majster po dwa ruble zgodził, a nam tylko dziesięć złotych płaci.

– Po dwa ruble? – zawołał zdumiony Czapla.

– Tak, sam mi ten stary mówił.

– A złodzieje pludry, oni więcej od nas biorą! Poczekajcie, ja was podkurzę! O, nie byłbym uczciwym człowiekiem, gdybym mu cztery ruble oddał. Dopłaci jeszcze.

Krug tej rozmowy nie słyszał, bo stał zdala zatopiony w posępnych myślach, które mu co chwila groźnemi spojrzeniami z oczu przeglądały. Temperamenty łagodne i ociężałe rozpalają się wolno, jak mokre kłody. To też Krug dymił się, zanim mu w twarzy błysnął ogień śmiałego postanowienia. Przystąpił do Czapli i zacisnąwszy młotek w ręku, rzekł z drżeniem w głosie:

– Czy ty oddasz moje cztery ruble?

Czapla popatrzył nań wzgardliwie i tak silnie uderzył go w twarz kułakiem, że biedny Krug, zawahawszy się, padł skrwawiony na ziemię. Poleżał chwilę niemy, wreszcie podniósł się i odszedł do towarzyszów. Ci widząc go zranionego, raczej domyśliwszy się, niż dowiedziawszy co zaszło, rzucili się całą gromadą do Czapli, i byliby na nim niezawodnie srogo pomścili krzywdę Kruga, gdyby na szczęście dla jego napastnika nie zjawił się majster. Objaśniony przez jednego z niemców, uspokoił ich zapewnieniem, że za pobicie sąd Czaplę ukarze, on zaś strąci mu na rzecz Kruga pożyczone pieniądze.

– A ja mu niemca strącę – mruknął Czapla do swych przyjaciół.

Trzeba wniknąć głęboko w naturę prostego robotnika, żeby zrozumieć jej tajemnice. Pomimo strasznej zniewagi, Krug był zadowolony z zakończenia sporu; odbierze pieniądze i będzie sądownie pomszczony, a nadewszystko odbierze pieniądze…

Do domu wrócił prawie wesoły. Tu oczekiwała go niespodzianka, która do reszty zatarła w jego pamięci przykre wspomnienie. Odebrał pierwszy list z Myslowitz – od portyera.

„Mój kochany Karolu! – pisał do niego lichą niemczyzną przyjaciel. Ponieważ pewnie jesteś niespokojny, jak nasi myślą względem Kanossy, więc spieszę ci donieść, że ciągle są niezadowoleni. Tylko nie wspominaj o tem, a list zniszcz. W domu twoim dobrze słychać, dzieci się uczą, żona zdrowa – wszystko tak idzie, jak gdybyś sam był na miejscu. Nawet lepiej. Winszuję, winszuję, żona twoja w błogosławieństwie. Na zimę dostaniesz duży obstalunek płótna. Widzielibyśmy cię chętnie, ale siedź, poki będziesz miał robotę. My tu sobie damy radę. Szczerze ci życzliwy Franz Klotz”.

Jakkolwiek list ten nie zawierał w sobie właściwie żadnej bardzo pomyślnej wiadomości, jednakże ucieszył on Kruga niezmiernie, jako głos od rodziny, jako zapewnienie, że jej nic złego nie spotkało. Nie należy się też dziwić, że strapiony wypadkami dnia mularz zasnął z lżejszem sercem i rozkoszował się we śnie nauką dzieci, stanem żony, obstalunkiem płótna, nawet Kanossą. Wszystkie te obojętne szczegóły splątały mu się w urocze marzenie.

Ani razu od przyjazdu nie wstał tak ochoczy i uradowany. Piękny poranek wrześniowy śmiał się do niego wszystkimi promieniami swego łagodnego światła. Gdyby kto tego dnia zamówił Kruga do wymurowania nowych niebios, nie byłby bardziej rozweselony. Idąc pod wpływem tych wrażeń do roboty, nagle stanął, zadumał się, a wzruszona twarz jego zaczęła się jeszcze bardziej rozjaśniać uśmiechem jakiejś szczęśliwej myśli.

– Tu dobrze byłoby żyć – szepnął do siebie. Tak łatwo o robotę.

Jak gdyby myśl ta go oskrzydliła, szedł prędko, machając rękami i wyrzucając oderwane słowa. Wbiegł szybko na rusztowanie i spojrzał z zadowoleniem wokoło. Wszędzie roztaczał się przed nim widnokrąg szerokiego pola pracy, na którym nie gnietli się stłoczeni ludzie i domy. Ile tu rąk potrzeba! Nie tak, jak tam w ojczyźnie niemieckiej, gdzie zbita masa narodu rozgniata biedaków bez miłosierdzia.

– Ja między wami będę na zawsze usiąść – rzekł zachwycony Krug do przechodzącego przyjaciela Czapli.

– To my was podniesiemy.

– Przecież ja także polak, my bracia…

– Bracia! – rozśmiał się zagadniony i odszedł.

– Usiądzie, ale nie wstanie – bąknął Czapla, gdy mu przyjaciel powtórzył zamiar Kruga. On psi brat, nie nasz.

Z podwójnym zapałem zabrał się Krug do roboty, jak gdyby sobie murował dom na przyszłe w Polsce mieszkanie. Nie mogąc jednak utaić powziętej myśli, rozwijał ją ustawicznie przed towarzyszami, którzy do niej wplatali słowa gorącej zachęty.

– Jak mnie będzie dobrze – mówił – to i wy się przenieście.

– Zobaczymy.

– Jeżeli w zimie znajdzie się zarobek, na wiosnę zaraz tu z rodziną przyjadę.

Tak roił sobie uszczęśliwiony Krug, na którego Czapla rzucał od czasu do czasu zawistne spojrzenia.

Dano znak południowego odpoczynku. Krug zeszedł z rusztowania, na którem okno drugiego piętra murować zaczął i wraz z towarzyszami udał się do garkuchni na obiad. Wkrótce został tylko sam Czapla, który robotę przeciągnął z niezwykłą gorliwością. Ale wreszcie i on położył kielnię, spojrzał po murach, przeszedł na miejsce, które Krug zajmował, schylił się tam po coś, zbiegł szybko na dół i wpadł do szynku, gdzie go oczekiwali przyjaciele.