Kostenlos

Karl Krug

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

– Nie pójdziemy do Kanossy? Hę? – zawołał zdaleka.

– Gdzie? – spytał drżący mularz.

– Do Kanosy.

– A długo tam będzie zajęcia?

– Nie pójdziemy – Bismark powiedział wyraźnie.

Krug pochylił głowę, bo zrozumiał, że portyer zamiast nowiny mularskiej przyniósł mu polityczną.

– A nie słyszeliście tam…

– Słyszałem od jednego urzędnika z komory, że to katolikom bardzo się nie podoba.

Objaśnić należy, iż Franz Klotz, jako katolik, mimo swej oficyalnej prawomyślności, był skrytym nieprzyjacielem religijnej polityki księcia Bismarka. Ponieważ zaś w miejscu urzędowania bał się swych pretensyi wyjawiać, do Kruga zaś jako współwyznawcy i przyjaciela miał zaufanie, więc dowiedziawszy się o zapowiedzi kanclerza, postanowił co prędzej oburzeniu swemu otworzyć bezpieczne ujście. Miał on przytem inny, bardziej prywatny cel: co była Kanossa – nie wiedział, słyszał tylko, że za nią katolicy mocno się gniewają; ponieważ zaś był polityczną wyrocznią niższej służby kolejowej, próbował więc, czy czasem mularz…

– Tak, tak, już nie pójdziemy do Kanossy.

– Już mostek podmurowałem – odezwał się Krug smutnie.

– Narodowo-liberalni klaskali księciu – mówił dalej portyer tajemniczo, zawróciwszy mularza do domu – ale konserwatyści szturgali się łokciami. My tu wszyscy jesteśmy bardzo niezadowoleni.

W tej chwili z za budki, którą mijali, ukazał się posługacz kolejowy.

– Nie pójdziemy do Kanossy! – krzyknął nagle Klotz do swego towarzysza z uradowaną miną, jak gdyby chciał być przez posługacza dobrze usłyszanym i zrozumianym. Wszystkie stronnictwa klaskały.

Gdy posługacz był daleko, portyer związał przerwaną na chwilę nić swej politycznej opozycyi.

– On duży, ale i nas dużo, pójdziemy i wstrzymać się nie damy. Już dostał naukę. Jakiś hrabia katolik miał się z jego córką żenić; teraz ją porzucił. Albo to wszystko? A Francya!

– Roboty niema… przerwał Krug z westchnieniem.

– Ale będzie, będzie i to długa – szepnął Klotz; bez wojny się nie zaradzi.

– Wojny? – powtórzył mularz omdlałym głosem.

Klotz należał do rodzaju ludzi, którzy w sobie samych upatrują przyczynę ważnych wypadków. Jak był przekonanym, iż pociągi przychodzą i odchodzą z mysłowickiej stacyi dla tego, że on na nie dzwoni, tak był przekonanym, iż po wyrzeczeniu Bismarka Europa się burzy dla tego, że on wzruszenie czuje. Wzruszenie to jednak nie mogło się w żaden sposób udzielić strapionemu mularzowi, który szedł ciągle obok towarzysza znękany i zajęty myślą o swem bezrobociu.

Właśnie Krugowa skończyła myć ostatnie dziecko i zabierała się do czesania czterech rozczochranych, mokrych jeszcze czupryn, które rzędem ustawione koło pieca spokojnie oczekiwały grzebienia, gdy do izby wszedł Klotz z mularzem.

– Nie pójdziemy do Kanossy! – zawołał portyer, nie zdejmując jak zwykle czapki, którą z nabytego w wojsku zwyczaju i dla okazania swej godności nawet przy damie swego serca zatrzymywał na głowie.

– Naturalnie – odrzekła Krugowa.

Odpowiedź ta zdziwiła portyera, dawała bowiem poznać, że w mądrości żony mularza znajduje się może klucz do odgadnięcia niedość zrozumiałej dla mysłowickiego polityka zagadki. Ale jakież było jego zdziwienie, gdy pociągnąwszy zręcznie Krugową za język, dowiedział się od niej, że Kanossa jest włoskim zamkiem, gdzie kiedyś cesarz niemiecki odbywał pokutę, nakazaną mu przez papieża. Dwa uczucia niby dwa skrzydła uniosły zachwyconego Klotza: nadzieja zaimponowania wiedzą służbie kolejowej i nową pobudką wzmocniona miłość dla tej, z której ust spłynął na niego strumień tak jasnego światła. W uniesieniu zapomniał nawet portyer o swych pretensyach religijnych.

– Nie pójdziemy, nie! – powtarzał głaszcząc dzieci po uczesanych włosach.

– Ten próżniak iść może – rzekła Krugowa szyderczo, wskazując na męża, który stał przy kominku i usiłował popiół w fajce zapalić.

Usłyszawszy te wyrazy, drgnął, upuścił dymiące się drewienko i spytał rozpaczliwie Klotza:

– Więc nie ma nigdzie roboty?

– Ależ jest – zawołał portyer – bardzo dobra.

– Gdzie? – ryknął Krug, przyskakując do Klotza.

– Ach! zapomniałem. Przyjechał z Warszawy i stanął w hotelu żyd, który chce skontraktować kilkudziesięciu mularzów.

Gdyby błyskawica otworzyła Krugowi niebo, nie wskoczyłby w nie z taką siłą, z jaką rzucił się we drzwi i wybiegł na ulicę.

Żona wyjrzała przez okno.

– Na długo tam może mieć zajęcia?

– Na dwa miesiące – odrzekł Klotz, poklepawszy ją czule po ramieniu, i zwrócił się do wyjścia.

– Tata pojedzie – szepnął żałośnie pod piecem mały Fritz do starszego brata.

– Nie, moje dziecko – upewniła matka, uśmiechnąwszy się do wychodzącego portyera.

Na drugi dzień wieczorem obwieszony czterema synami Krug rozdzielał między nich całusy i napomnienia.

– Pamiętaj August, nie zniszcz nowych spodni i chodź do szkoły.

– I ty Fritzku także ucz się abecadła. Za to wam ojciec przywiezie z Warszawy ładne buty. No, jeszcze raz pocałujcie mnie.

Chłopcy zaczęli go tak obficie ślinić, że wkrótce wyglądał jak upoliturowany.

– Dość tego, dość już – wołał portyer – musimy iść, bo zaraz dzwonić będę.

Skończył Krug pożegnanie z dziećmi, uścisnął rękę żony i zabrawszy tłomoczek, udał się na stacyę. Siadłszy do wagonu, spojrzał tęsknym wzrokiem w stronę, gdzie drobne światełko migało na ciemnem tle nocy. Wreszcie zdawało mu się, że ktoś jego sercem trzy razy mocno uderzył. A to tylko Klotz trzy razy na odejście pociągu zadzwonił, poczem szybko pobiegł w kierunku tegoż światełka – czuwać nad bezpieczeństwem żony przyjaciela.

Byłoby pokuszeniem wprost zuchwałem, gdybym nie poprzestając na wyrokach naszych znanych i sympatycznych ekonomistów, którzy szeroko i głęboko rozstrzygnęli, dla czego w roku zeszłym Warszawa tak namiętnie rzuciła się do budowy nowych domów, samodzielnie chciał tę kwestyę rozwiązać. Ale byłoby z drugiej strony czynem niesumiennym, gdybym dla wyjaśnienia przyczyny, która Kruga sprowadziła do Warszawy, owych wyroków nie przytoczył. I tak jedni zadecydowali, że powodem gorączkowego wznoszenia nowych kamienic były krzyki literatów na drożyznę mieszkań, drudzy – że chęć zyskiwania wysokich procentów, inni – że świeżo odnalezione, obfite pokłady gliny, inni – że wzrost handlowy naszego miasta, inni wreszcie, którym najmniej wierzono – że przerażone wojną kapitały zlękły się ruchów ryzykownych i zwróciły się w kierunku przedsięwzięć najbezpieczniejszych.